Marek Maganiusz Kielgrzymski
<< Wróć
Wiersze
Dalej >>
Bramy mojego delirium
a może to źle że żyjemy?
ptaki łamią karki na murach
gościniec zmarzliny elipsą się gniecie
a może to wszystko jest piekłem
i nie ma już spadków w dziurawej potędze
i grzęzną omamy w szarpanej głupocie?
widoczność wyraźna uchodzi pospołu
podeszwa – warkocze – nienawiść i ogród
zabić swe usta przedrzeźniać odbicie
a może już nigdy mozołu nie będzie?
ty jesteś po stronie otwartej równiny
gdzie ptaki niebieskie krajobraz kreują
a bagna zostały w przestrzeni przeszłości
bramy delirium mojej dogodności
a może to źle że żyjemy?
ptaki łamią swe karki na murach
gościniec zmarzliny parabolą chrzęści
nie trzeba żyć
to nie prawo fizyki!
1993
co za różnica
wesoło jest i pięknie jest
wspaniale jest i miło jest
czy słońce wschodzi czy zachodzi
co za różnica panowie
co za różnica?
muzyka gra i ludzie są
dyrygent czka melodię swą
czy coś się kończy czy zaczyna
jaka różnica panowie
co za różnica?
gwarno tu jest i głośno jest
dymnie wokoło i dobrze tak
kolejna dniówka idzie w tył
co za różnica panowie
co to za różnica?
umierasz ty umieram ja
wesoło jest i pięknie jest
za dużo ludzi na tym świecie
co za różnica
jaka mgławica?
Jesienne auspicje
w marynarce nocy zagubiony
odyniec płowowłosy truchleje
wobec okien rozjarzonych bloków
strwożony światłem
umyka
ciemnolubny
łzy powiew unosi
dłoń
zasupłany smętek
płaskolica toń
1996
mieszkam w rozbebeszonym łóżku...
* * *
mieszkam w rozbebeszonym łóżku
budzę się pod wieczór i sięgam po tomiki wierszy
Kofta Loebl Ponge
raz w tygodniu przychodzi wyciąg z konta
dobrych uczynków
puka w okiennice PCW
saldo kiepściutkie
nie jestem wzorowym człowiekiem ale
staram się staram przecież się staram
tekturowe teczki szybko się niszczą
trzymam więc swoje wiersze w sercu
na miłościwym twardym dysku
wszystkie uczucia utrwalone utrwalone utrwalone
aż do bólu
wydałem książkę i co z tego
świat nie zatrzeszczał
nie rozchwiał się w posadach
jest taki sam jak poprzednio
1996
Mruczando
jak kot – padamy na kolana
telefon dzwoni – wszyscy patrzą na nas
zrywa się film – krótko trwa chwila
mmm
od kiedy Krzysztof M. nazwał fallusa gaśnicą
każdy pożar kojarzy mi się jednoznacznie
kartoflane pole wielbłądów
mmm
jabłka dojrzewają – nie chcę nikogo krzywdzić
wolę jak ktoś robi to ze mną
kartoflane pole wielbłądów
mmm
podług Maxa Ernsta – pierze światła
wystaje z dziurek od kluczy
wkładamy tam dłoń
mmm
jak kot – padamy na kolana
telefon milczy- wszyscy patrzą za nas
zrywa się chwila – krótko trwa film
zabieg dokonany na żywym słońcu
znowu się nie udał
1996
pięciomilowy pas min i zasieków
rozciąga się
z ust do ust
Pisać dla ludzi wiersze życiowe...
* * *
Pisać dla ludzi wiersze życiowe
to nie jest łatwo
siedząc pasywnie przy kontuarze
z odkrytą kartką
jeśli przyjmiemy że sztuka miałka
parzy się w bramach
to po cóż mnożyć epitalamia
gonić pegaza
jeśli założyć że pstra romanca
pnie się pasjami
ściele się szlakiem dawnych bitników
i zakolami
to po cóż celne animadwersje
głosić ludności
lepiej zamilknąć i łgać prześlicznie
ku zażyłości
w domu po zmroku zamysł prawdziwy
niepowtarzalny
wprowadzać traktem metafor lotnych
horyzontalnych
skupić się w sobie w cichości ducha
serpentynowo
zawiązać w supeł alegoryczny
zwyczajne słowo
1996
Pisanność Krystynowa
tyś jest słuchanka dni moich
wgłębosilność złoto-radośnicza
zaśmatka srebrno-głuchych godzin
pomiędzy – co na dwoje – –
babka jedność wróży
chiromancjo ty ma z liści powiek
światsłowa opalizujące stręczysz
w okołosłuchanicach utulona
ze Scatmanem za brat pan
cóż ja bym teraz bez cię z głowy trefił – –
wierszoklatki smutniste – ołowianki skisłe
tapczanowe chluśności
mazerunki blade – – –
jam udojniec płochy
1996
Ruiny
jestem kronikarzem
prowadzę dokumentację chwil
wystawiam na pokaz
smutek
obrazy wnętrz
własnych
nazbyt szczerze
nazbyt otwarcie
to może mnie zgubić
lecz trudno
nie potrafię inaczej
niech będzie
co ma być
tak nikły płomyk
potrafi mnie ogrzać
zachwycić
nasycić
i mogę się nim zadowolić
pomimo
iż brakuje mi kominka
ogniska
pomarańczowych lśnień życia
i twego cienia
po drugiej stronie
wyciągam ręce
ktoś mi je przetrąca
to nic
kupię sobie nowe
i pochwycę cię w ramiona
nad piramidą jasności
lecz ty
jesteś dalej niż myślałem
nie mogę cię dosięgnąć
muskam jedynie twój cień
gubiący się w mroku
a ogień już przygasa
skrzą się węgle
gdzie jesteś ?
stoję bez ruchu
wdycham dym
przyglądam się
ruinom mych marzeń
1990
Sade 1814
kiedy przyglądam się kaskadom moich dociekań
a oczy palą porażone blaskiem świetlówek
widzę przecież
że to wszystko na nic
ojciec rozbija orzechy w sąsiednim pokoju
i gapiąc się w telewizor
myśli dlaczego zawsze jest inaczej
niż by się chciało
ja oglądam szpaler codziennych zachcianek
i w sposób niepojęty albo zwyczajny
brzydzę się sobą
trudno odnaleźć mi dzień
który był przeżyty
z reguły noce i dnie przeżywają się same
przychodzą i odchodzą
a mnie coraz mniej to obchodzi
nikt nie chce orzechów
które są podgniłe
albo tylko lekko ściemniałe od wilgoci
przecież nie wiadomo co może być w środku
i tylko rodzice naprawdę kochają swoje dzieci
1993
Samowar myśli naszych
poeci są wśród nas
a że nie mają czasu pisać wierszy
to wina świata
rozmieniamy się na drobne
rozpraszamy w mediach
w popularyzowanym odrętwieniu
stać nas na ogryzki
marzeń
nie znamy samych siebie
skołowaceni
hałasem ciągłych zmagań
spierzchnięte wargi przypadku
przywołują wątłe olśnienia
targnięci nadzieją na więcej
pompujemy tanią rozkosz
w gorące serca chwil
kołyszemy się w rytmie pociągów
zegary przeganiają nas z miejsca na miejsce
nikt nie ma czasu czytać wierszy
w pogoni za swym ogonem
1996
Spacer Stęsknienia
Chodzę samotnie po lesie
wiatr wron krakanie niesie
liśćmi żółtymi szafuje
Ciebie brakuje
Chór traw – piaszczystych głosów
drzew słonecznego patosu
krok za krokiem się snuje
Ciebie brakuje
Gałęzie świerku chłodne
skrzydlate pióra głodne
nastrój spokoju buduje
Ciebie brakuje
Szczekanie psa szum plami
i miasto za plecami
żywiczna woń wzlatuje
Ciebie brakuje
1993
Teoria chwil pięknych
stoisz przy mnie niczym statek
a ja trzęsącymi się rękoma szukam kontaktu
i mierzę własne ciśnienie krwi
jesteś na rozległym oceanie w środku nocy
a ja nawołuję machając rękoma
czy widzisz spadającą gwiazdę ?
czy słyszysz moje życzenie
niewypowiedziane w ciemności ?
och ! – to nic ważnego – jutro będzie zwykły dzień
pójdziemy do zwyczajnej szkoły
na zwyczajne lekcje
ale kiedyś nastąpi Coś niezwykłego
to tak jakby okręt otrzymał skrzydła
i ze środka rozległego oceanu
mierząc własne ciśnienie krwi
uleciał w przestworza!
tak właśnie przekonać się możemy że istnieją chwile piękne
1991
trwanie w marazmie
* * *
trwam krajobraz przesuwa się wzdłuż mojej lewej ręki
drzewa wciskają pod łokieć pąki pokryte puchem
w kuchni nad owocami krąży drozofila melanogaster
komunistyczne okulary wodza (przydymione zadufaniem) symbol epoki
totalitarny system powodowania w twojej rodzinie obozu reakcji
pierwotniaki to jednokomórkowce pantofelek twój brat
potępiaj saprofity – to nieetyczne (choć pożyteczne)
bąbel betonów spuchł
zatrułem się serkiem termizowanym zgłosiłem od tego czasu Mleczarnia
ściga mój cień wysłali ludzi aby mnie dopaść chodzą za mną w skórzanych kurtkach
z morelową podszewką wolałbym już mutację letalną zdechnąć
każdy musi tak jak mój pies Cezar wielki duchem kundel z Piastowskiej
kochałem go jak mało kogo
trzeba zmodyfikować spojrzenie na świat rzeczywistość to nie ściek nie tylko
kobieta z czerwoną twarzą zbiera puszki po kawie
dzieciaki wpychają zapalone skrawki do skrzynki pocztowej
stąd na Aldebarana codzienna droga do szkoły bzów siniejących
plejstocen w mojej lodówce z patelni dymi próżność
powietrzne gry statystów odrzutowiec smrek naniebny jarmułka słońca wspak
kolorowa noc z odpadami snów mętlik ukośny
wspaniałe wielkie słowa znieczulające wszystko
1996
w roślinność wszelaką spowita...
* * *
w roślinność wszelaką spowita
stoisz
na brzegu morza
zmysłów
i to nie stereotyp
panoszył się tu będzie
lecz kompetentne novum
świeczka przygasa rytmicznie
słyszę głosy
gdzieś spod przestrzeni
i jestem głodny
wciąż spragniony
ust twoich nieoderwalnie
spokrewnionych
z obrotem ciał niebieskich
1992